Europejski rynek energii jest chory. Zabijają go niemieckie dopłaty do tzw. energii odnawialnej

Cytat

opublikowano: 29 czerwca 2017 roku, 17:12 | autor: Marek Siudaj

Niemcy do tzw. odnawialnych źródeł energii dopłacają więcej niż wynosi wartość energii produkowanej przez ich system energetyczny. Nadwyżki dotowanego prądu eksportują, czym destabilizują systemy energetyczne w innych krajach i na dodatek obniżają ceny energii elektrycznej w całej Unii Europejskiej

Niemiecka decyzja o rozwoju energetyki odnawialnej, na taką skalę i w tak krótkim czasie, ma negatywne skutki dla całej Unii Europejskiej. Pierwszym efektem są niespodziewane i niezaplanowane przepływy energii pomiędzy Niemcami a innymi krajami, zwłaszcza Austrią, które powodują przeciążenia sieci przesyłowych w krajach ościennych, w tym w Polsce. Problem stanowią nie tylko same przepływy, ale ich wahnięcia i fakt, że operatorzy innych krajów nie wiedzą, czy w danym dniu Niemcy akurat będą sprzedawać energię.

Produkcja energii w Niemczech i jej eksport wzrosły znacząco ze względu na rozwój energetyki odnawialnej. Obecnie moce w instalacjach wytwarzających prąd z wiatraków i instalacji solarnych to niemal 100 gigawatów, czyli ok. 2,5 razy więcej niż wynoszą moce wytwórcze polskiego systemu. Kiedy Niemcy mają we własnym systemie nadwyżkę, to starają się ją wyeksportować za granicę. 10 lat temu trudno było sobie wyobrazić, że będą miały miejsce tak znaczące tranzyty energii elektrycznej między krajami, a ich skala będzie tak bardzo zmienna. Europejski system przesyłowy, choć bardzo silnie rozwijany, nie jest do takiej sytuacji przystosowany – mówi Konrad Purchała, dyrektor ds. strategii integracji europejskiej w Departamencie Współpracy Międzynarodowej krajowego operatora systemu elektroenergetycznego, Polskie Sieci Energetyczne.

Efektem tych przepływów są zakłócenia w systemach energetycznych sąsiadów, które wymuszają konieczność podejmowania działań interwencyjnych dla zapewnienia bezpiecznej pracy połączonych systemów elektroenergetycznych, m.in. zwiększanie produkcji we własnym systemie przy jednoczesnym zmniejszaniu produkcji u największych eksporterów. To niestety kosztuje. I tak np. w 2015 r. koszty działań zaradczych podejmowanych przez operatorów PSE i niemieckiego 50Hertz celem zapewnienia bezpieczeństwa pracy połączenia Polska-Niemcy sięgnęły 100 mln euro. Obecnie, dzięki zainstalowaniu na jednej z linii transgranicznych przesuwników fazowych – specjalnego typu transformatorów z efektem działania analogicznym do zaworu regulującego przepływ wody w wodociągu, pozwalających na zwiększanie bądź zmniejszanie, w pewnym zakresie, przepływu mocy na danym połączeniu, udało się je zredukować do pojedynczych mln euro.

Jeśli spojrzymy na to zjawisko szerzej, okazuje się, że ten niemiecki spektakularny energetyczny wzrost eksportu wcale nie wynika z wyższej niż gdzie indziej efektywności niemieckich instalacji energetycznych. Nie jest także zasługą wysokiej konkurencji na niemieckim rynku. Faktycznie z rynkiem nie ma nic wspólnego.

O tym, że niemiecka energia elektryczna jest tak chętnie kupowana, decyduje jej cena hurtowa na rynku giełdowym. W Niemczech cena hurtowa jest jedną z najniższych w Europie, znacznie niższa niż w Polsce. Tyle, że bierze się ona stąd, iż sektor energii odnawialnej w tym kraju otrzymuje ogromne subsydia rzędu 25 mld euro rocznie (ponad 26 mld euro w 2016 roku). Dla porównania, można oszacować wartość energii eklektycznej zużywanej przez niemiecką gospodarkę, przeliczając wartość zapotrzebowania Niemiec dla każdej godziny po cenach z giełdy EPEX: jest to w zależności od roku ok. 18-20 mld euro. A więc subsydia dla energetyki odnawialnej, stanowiącej ok. 25-30 proc. całości energii wyprodukowanej w Niemczech, są wyższe niż rynkowa wartość konsumowanej w Niemczech energii elektrycznej! I niestety z roku na rok rosną, choć podejmowane są już działania, aby wysokość subsydiów zmniejszyć. W ostatnich latach Niemcy gruntownie zmienili zasady systemu wsparcia dla producentów energii odnawialnej. Przejście na aukcje i uzyskana w ten sposób konkurencja między inwestorami na niemieckim rynku OZE ma skutkować obniżeniem kosztów niemieckiego systemu wsparcia. Zdecydowano się natomiast na pozostawienie dotychczasowego mechanizmu taryf gwarantowanych dla mniejszych producentów zielonej energii. Jednak pozytywne efekty tego działania wymagają czasu, ponieważ nie zdecydowano się dotychczas na zmianę obowiązujących subsydiów, uważając je za prawa nabyte. Hojne taryfy z lat ubiegłych są gwarantowane nawet na 15 lat – mówi Konrad Purchała.

Efekt jest taki, że głównym źródłem zysków firm produkujących energię odnawialną, są dotacje. W rezultacie, kiedy wieje wiatr czy świeci słońce i instalacje pracują pełną parą, niezależnie od potrzeb systemu czy cen na rynku. Dla właścicieli instalacji OZE posiadających ceny gwarantowane nie ma to żadnego znaczenia i są gotowi oferować energię po bardzo niskich cenach, ponieważ niezależnie od sytuacji na rynku mają zagwarantowany odbiór energii po bardzo atrakcyjnych cenach gwarantowanych. Jednostki konwencjonalne z kolei, nie mają takich przywilejów. Co więcej, dużej elektrowni nie można wyłączyć i włączyć z godziny na godzinę, więc ich właściciele są zmuszeni pracować kilka godzin sprzedając energię elektryczną ze stratą, często po cenach ujemnych. Dlatego cena w hurcie w Niemczech jest niska i dlatego jest tyle krajów chętnych do importu tej energii.

Trzeba pamiętać, że cena hurtowa jest tylko jednym ze składników kosztów energii elektrycznej dla odbiorców. Do tego trzeba doliczyć jeszcze dodatkowo subsydia dla OZE, akcyzę i inne podatki, marżę detaliczną oraz koszty utrzymania i rozbudowy sieci elektroenergetycznych. Efekt jest taki, że o ile cena hurtowa w Niemczech jest znacznie niższa niż w Polsce, to już cena dla odbiorcy detalicznego jest znacznie wyższa niż u nas – mówi Konrad Purchała.

Jako że dla importujących znaczenie ma cena hurtowa, w Europie zaczęły się pojawiać symptomy trwałego uzależnienia od importu energii elektrycznej. Tak jest na przykład w przypadku Belgii, Węgier czy Włoch, choć te ostatnie mają wystarczająco dużo mocy, aby np. import z Niemiec zastąpić własną produkcją. Inna rzecz, że nie wiadomo, czy włoskie elektrownie stojące obecnie w rezerwie są technicznie w 100 proc. sprawne, bo w zasadzie się ich nie używa. Co ciekawe, o ile Belgia raczej nie mogłaby już funkcjonować bez importu energii, spokojnie poradziłyby sobie bez niego same Niemcy. Mają one wystarczająco dużo mocy konwencjonalnych, aby poradzić sobie z zaopatrzeniem kraju w energię nawet w „pochmurny i bezwietrzny dzień”. Kiedy rośnie produkcja prądu ze źródeł odnawialnych, moce siłowni konwencjonalnych są ograniczane, ale i tak nadwyżki są na tyle duże, że sprzedaje się je za bezcen po całej Europie.

W efekcie ceny prądu w całej Unii Europejskiej są tak niskie, że właściwie nikomu się nie opłaca budować nowych elektrowni. W Niemczech czy Holandii oddano niedawno kilka bloków gazowych i węglowych, po czym je natychmiast zamknięto, bo nie były w stanie konkurować z tak niskimi cenami hurtowymi. Właściwie jedyne moce konwencjonalne oddawane w ostatnich latach do eksploatacji to te, których budowa została rozpoczęta wiele lat wcześniej, w zupełnie innych warunkach rynkowych. To, że w Polsce buduje się kilka bloków, to głównie wynik decyzji politycznych, tzn. postawienie na samowystarczalność oraz bezpieczeństwo naszego systemu – wyjaśnia Konrad Purchała.

Wszyscy zatem korzystają z niemieckiej energii elektrycznej z OZE. Niemcy zaś deklarują, że będą dążyć, aby jeszcze większa część produkcji prądu pochodziła ze źródeł odnawialnych.

Uważam, że pełne przestawienie danego kraju na produkcję energii tylko i wyłącznie ze źródeł odnawialnych nie jest obecnie technicznie możliwe. Nie jest prawdą, że „zawsze gdzieś wieje”. Bywały już długie okresy czasu, kiedy generacji ze źródeł wiatrowych właściwie nie było. Żeby zaspokoić zapotrzebowanie takiej gospodarki, jak niemiecka na energię z OZE należałoby zbudować instalacje odnawialne o mocy 4-5-krotnie większej niż wynosi popyt ze strony gospodarki i społeczeństwa, zabezpieczając się dodatkowo ogromnymi magazynami energii na wypadek gorszej pogody. To przy obecnym rozwoju technologii magazynowania jest całkowicie nierealne. Oczywiście, są kraje, jak choćby Dania, które deklarują, że przestawią się na OZE, ale faktycznie oznacza to, że w przypadku niedoboru produkcji liczą na pomoc ze strony sąsiadów. Dania, jako mały kraj może sobie na to pozwolić, ponieważ import może łatwo stanowić istotną część wymaganej energii. Jeśli chodzi o technologię magazynowania energii, to ona oczywiście istnieje, ale nie możemy mówić o skali wymaganej przez energetykę zawodową. Magazynowanie energii elektrycznej w energetyce zawodowej to elektrownie szczytowo-pompowe, rzeki z tamami, itd., więc tu jesteśmy ograniczeni warunkami geograficznymi, nie mówiąc już kosztach takich inwestycji. Obecnie nie da się zatem zbudować systemu energetycznego bez istotnego udziału elektrowni konwencjonalnych: jądrowych, węglowych czy gazowych – mówi Konrad Purchała