GOSPODARKA / WIADOMOŚĆ / 22.09.2017, godz. 17:28

„Bezprecedensowy wzrost wydatków na cele społeczne”

 

/ Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska

 

O ile w 2015 roku na cele społeczne wydawano 19 mld zł, teraz jest to 71 mld zł. To bezprecedensowy wzrost wydatków na cele społeczne – powiedział wicepremier Mateusz Morawiecki, przedstawiając na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego założenia budżetowe na 2018 rok. Przyznał, że założenia przyjęte w projekcie są bardzo odważne.

Morawiecki mówił, że Ministerstwo Finansów założyło w budżecie wartości takie, z „których wynika zdolność do generowania większej puli wydatków, a więc inwestycji i świadczeń społecznych”.

– Trudno nam zarzucić, że nie chcemy się dzielić ze społeczeństwem owocami wzrostu – podkreślał.

Porównując różne wskaźniki z ubiegłych lat i obecne zaznaczył m.in., że o ile w 2015 roku na cele społeczne wydawano 19 mld zł, teraz jest to 71 mld zł. – To bezprecedensowy wzrost wydatków na cele społeczne – podkreślał.

Wicepremier podkreślał też, że o ile przez 8 lat poprzednich rządów dochody podatkowe wzrosły tylko o 19 procent, to „teraz zakładany jest wzrost 2,5-krotnie wyższy przez 5 lat”.

To program bardzo ambitny, może być zrealizowany tylko dlatego, że zabraliśmy się z ogromną energią i zupełnie nowym podejściem do uszczelniania podatków – zaznaczył Morawiecki.

– Przez 8 lat podatki CIT urosły, za czasów naszych poprzedników, o 5 procent, a my zakładamy przez cztery lata 31 procent – dodał.

Na 2017 rok wzrost dochodów z VAT jest zaplanowany na poziomie 143 mld zł (10,9 procent). Ale – jak dodał Morawiecki – „być może otrzemy się o 150 mld zł”. – Czyli w ciągu jednego roku wyeliminujemy połowę luki VAT – przekonywał.

Można to zrealizować, bo „obecnie Polska jest liderem w Europie, jeśli chodzi o ściągalność podatków”. Z kolei w poprzednich latach była pod tym względem na końcu stawki wśród krajów UE.

W ramach dyskusji na forum Rady Dialogu Społecznego wicepremier zwracał też m.in. uwagę, że przy obecnym rynku pracy nie jest potrzebne tak duże wsparcie z Funduszu Pracy na aktywizację zawodową, jak dotąd.

– Wydawanie kilku miliardów złotych na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu przez niektóre urzędy pracy, żeby nie powiedzieć, przez bardzo wiele urzędów pracy, na różnego rodzaju np. kursy grafiki komputerowej czy szydełkowania, jest czasami marnowaniem pieniędzy – powiedział.

Zwracał uwagę, że budżet Funduszu Pracy wynosi obecnie ponad 5 mld zł, choć bezrobocie sięga 4,7 proc., „a jak było 15 procent, to ten Fundusz wynosił 2 albo 3 mld zł”.

Według wstępnego projektu budżetu na 2018 r. deficyt ma nie przekroczyć 41,5 mld zł. Dochody zaplanowano w wysokości 355,7 mld zł, wydatki budżetu państwa w wysokości 397,2 mld zł. W projekcie założono też deficyt sektora finansów publicznych w 2018 r. w wysokości 2,7 proc. PKB, wzrost gospodarczy na poziomie 3,8 proc., bezrobocie w wysokości 6,4 proc., a średnioroczna inflacja – 2,3 proc.

Rząd zakłada wzrost przeciętnego rocznego funduszu wynagrodzeń w gospodarce narodowej oraz wzrost emerytur i rent w wysokości 6,3 proc., wzrost spożycia prywatnego w ujęciu nominalnym o 5,9 proc. W tzw. budżecie środków europejskich na rok 2018 ustalono, że dochody tego budżetu wyniosą 64,8 mld zł, wydatki 80,2 mld zł, a deficyt 15,5 mld zł.

 

ŚWIAT / WIADOMOŚĆ / 22.09.2017, godz. 18:24

Kompromitująca wpadka KE ws. Puszczy Białowieskiej. I oni chcą nas pouczać…

/ Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska

redakcja

Kontakt z autorem

Decyzja Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie Puszczy Białowieskiej dowodzi, że Komisja Europejska kieruje się tu raczej przesłankami propagandowymi, a nie faktami – ocenił informacje o konieczności dostarczenia dodatkowych dowodów przez KE europoseł PiS i wiceprzewodniczący PE Ryszard Czarnecki.

KE ma przedstawić dodatkowe dowody – mapy i zdjęcia Puszczy Białowieskiej – na które powoływała się w trakcie wysłuchania przed Trybunałem Sprawiedliwości UE

– poinformował rzecznik resortu środowiska Aleksander Brzózka. Dodał, że taką decyzję podjął Trybunał.

Strona Polska wystąpiła do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej o zobowiązanie Komisji Europejskiej do przedstawienia dodatkowych dowodów, w szczególności zdjęć i map, na których komisja opiera swoje stwierdzenia. Wniosek Polski został uwzględniony przez trybunał, wskutek czego komisja została zobowiązana do przekazania dowodów do 22 września, czyli do dzisiaj

– powiedział Brzózka.

Zdaniem Ryszarda Czarneckiego, „to dziwne, że Komisja Europejska nie zadbała, aby przedstawić swoje argumenty na posiedzeniu, które przecież miało decydować o ukaraniu Polski. To nie świadczy o profesjonalizmie komisji”. – Lepiej później, niż wcale – dodał Czarnecki.

Wiceprzewodniczący PE podkreślił, że „skoro takie rzeczy się zdarzają, że jakieś materiały znajdują się post factum, to rodzi się pytanie, czy cała ta sprawa nie jest przejawem braku profesjonalizmu i podwójnych standardów stosowanych przez KE”.

Myślę, że ta informacja jest kolejnym dowodem na to, że Komisja Europejska w tej sprawie kieruje się raczej przesłankami propagandowymi, a nie faktami 

– stwierdził Ryszard Czarnecki.

Europejski rynek energii jest chory. Zabijają go niemieckie dopłaty do tzw. energii odnawialnej

Cytat

opublikowano: 29 czerwca 2017 roku, 17:12 | autor: Marek Siudaj

Niemcy do tzw. odnawialnych źródeł energii dopłacają więcej niż wynosi wartość energii produkowanej przez ich system energetyczny. Nadwyżki dotowanego prądu eksportują, czym destabilizują systemy energetyczne w innych krajach i na dodatek obniżają ceny energii elektrycznej w całej Unii Europejskiej

Niemiecka decyzja o rozwoju energetyki odnawialnej, na taką skalę i w tak krótkim czasie, ma negatywne skutki dla całej Unii Europejskiej. Pierwszym efektem są niespodziewane i niezaplanowane przepływy energii pomiędzy Niemcami a innymi krajami, zwłaszcza Austrią, które powodują przeciążenia sieci przesyłowych w krajach ościennych, w tym w Polsce. Problem stanowią nie tylko same przepływy, ale ich wahnięcia i fakt, że operatorzy innych krajów nie wiedzą, czy w danym dniu Niemcy akurat będą sprzedawać energię.

Produkcja energii w Niemczech i jej eksport wzrosły znacząco ze względu na rozwój energetyki odnawialnej. Obecnie moce w instalacjach wytwarzających prąd z wiatraków i instalacji solarnych to niemal 100 gigawatów, czyli ok. 2,5 razy więcej niż wynoszą moce wytwórcze polskiego systemu. Kiedy Niemcy mają we własnym systemie nadwyżkę, to starają się ją wyeksportować za granicę. 10 lat temu trudno było sobie wyobrazić, że będą miały miejsce tak znaczące tranzyty energii elektrycznej między krajami, a ich skala będzie tak bardzo zmienna. Europejski system przesyłowy, choć bardzo silnie rozwijany, nie jest do takiej sytuacji przystosowany – mówi Konrad Purchała, dyrektor ds. strategii integracji europejskiej w Departamencie Współpracy Międzynarodowej krajowego operatora systemu elektroenergetycznego, Polskie Sieci Energetyczne.

Efektem tych przepływów są zakłócenia w systemach energetycznych sąsiadów, które wymuszają konieczność podejmowania działań interwencyjnych dla zapewnienia bezpiecznej pracy połączonych systemów elektroenergetycznych, m.in. zwiększanie produkcji we własnym systemie przy jednoczesnym zmniejszaniu produkcji u największych eksporterów. To niestety kosztuje. I tak np. w 2015 r. koszty działań zaradczych podejmowanych przez operatorów PSE i niemieckiego 50Hertz celem zapewnienia bezpieczeństwa pracy połączenia Polska-Niemcy sięgnęły 100 mln euro. Obecnie, dzięki zainstalowaniu na jednej z linii transgranicznych przesuwników fazowych – specjalnego typu transformatorów z efektem działania analogicznym do zaworu regulującego przepływ wody w wodociągu, pozwalających na zwiększanie bądź zmniejszanie, w pewnym zakresie, przepływu mocy na danym połączeniu, udało się je zredukować do pojedynczych mln euro.

Jeśli spojrzymy na to zjawisko szerzej, okazuje się, że ten niemiecki spektakularny energetyczny wzrost eksportu wcale nie wynika z wyższej niż gdzie indziej efektywności niemieckich instalacji energetycznych. Nie jest także zasługą wysokiej konkurencji na niemieckim rynku. Faktycznie z rynkiem nie ma nic wspólnego.

O tym, że niemiecka energia elektryczna jest tak chętnie kupowana, decyduje jej cena hurtowa na rynku giełdowym. W Niemczech cena hurtowa jest jedną z najniższych w Europie, znacznie niższa niż w Polsce. Tyle, że bierze się ona stąd, iż sektor energii odnawialnej w tym kraju otrzymuje ogromne subsydia rzędu 25 mld euro rocznie (ponad 26 mld euro w 2016 roku). Dla porównania, można oszacować wartość energii eklektycznej zużywanej przez niemiecką gospodarkę, przeliczając wartość zapotrzebowania Niemiec dla każdej godziny po cenach z giełdy EPEX: jest to w zależności od roku ok. 18-20 mld euro. A więc subsydia dla energetyki odnawialnej, stanowiącej ok. 25-30 proc. całości energii wyprodukowanej w Niemczech, są wyższe niż rynkowa wartość konsumowanej w Niemczech energii elektrycznej! I niestety z roku na rok rosną, choć podejmowane są już działania, aby wysokość subsydiów zmniejszyć. W ostatnich latach Niemcy gruntownie zmienili zasady systemu wsparcia dla producentów energii odnawialnej. Przejście na aukcje i uzyskana w ten sposób konkurencja między inwestorami na niemieckim rynku OZE ma skutkować obniżeniem kosztów niemieckiego systemu wsparcia. Zdecydowano się natomiast na pozostawienie dotychczasowego mechanizmu taryf gwarantowanych dla mniejszych producentów zielonej energii. Jednak pozytywne efekty tego działania wymagają czasu, ponieważ nie zdecydowano się dotychczas na zmianę obowiązujących subsydiów, uważając je za prawa nabyte. Hojne taryfy z lat ubiegłych są gwarantowane nawet na 15 lat – mówi Konrad Purchała.

Efekt jest taki, że głównym źródłem zysków firm produkujących energię odnawialną, są dotacje. W rezultacie, kiedy wieje wiatr czy świeci słońce i instalacje pracują pełną parą, niezależnie od potrzeb systemu czy cen na rynku. Dla właścicieli instalacji OZE posiadających ceny gwarantowane nie ma to żadnego znaczenia i są gotowi oferować energię po bardzo niskich cenach, ponieważ niezależnie od sytuacji na rynku mają zagwarantowany odbiór energii po bardzo atrakcyjnych cenach gwarantowanych. Jednostki konwencjonalne z kolei, nie mają takich przywilejów. Co więcej, dużej elektrowni nie można wyłączyć i włączyć z godziny na godzinę, więc ich właściciele są zmuszeni pracować kilka godzin sprzedając energię elektryczną ze stratą, często po cenach ujemnych. Dlatego cena w hurcie w Niemczech jest niska i dlatego jest tyle krajów chętnych do importu tej energii.

Trzeba pamiętać, że cena hurtowa jest tylko jednym ze składników kosztów energii elektrycznej dla odbiorców. Do tego trzeba doliczyć jeszcze dodatkowo subsydia dla OZE, akcyzę i inne podatki, marżę detaliczną oraz koszty utrzymania i rozbudowy sieci elektroenergetycznych. Efekt jest taki, że o ile cena hurtowa w Niemczech jest znacznie niższa niż w Polsce, to już cena dla odbiorcy detalicznego jest znacznie wyższa niż u nas – mówi Konrad Purchała.

Jako że dla importujących znaczenie ma cena hurtowa, w Europie zaczęły się pojawiać symptomy trwałego uzależnienia od importu energii elektrycznej. Tak jest na przykład w przypadku Belgii, Węgier czy Włoch, choć te ostatnie mają wystarczająco dużo mocy, aby np. import z Niemiec zastąpić własną produkcją. Inna rzecz, że nie wiadomo, czy włoskie elektrownie stojące obecnie w rezerwie są technicznie w 100 proc. sprawne, bo w zasadzie się ich nie używa. Co ciekawe, o ile Belgia raczej nie mogłaby już funkcjonować bez importu energii, spokojnie poradziłyby sobie bez niego same Niemcy. Mają one wystarczająco dużo mocy konwencjonalnych, aby poradzić sobie z zaopatrzeniem kraju w energię nawet w „pochmurny i bezwietrzny dzień”. Kiedy rośnie produkcja prądu ze źródeł odnawialnych, moce siłowni konwencjonalnych są ograniczane, ale i tak nadwyżki są na tyle duże, że sprzedaje się je za bezcen po całej Europie.

W efekcie ceny prądu w całej Unii Europejskiej są tak niskie, że właściwie nikomu się nie opłaca budować nowych elektrowni. W Niemczech czy Holandii oddano niedawno kilka bloków gazowych i węglowych, po czym je natychmiast zamknięto, bo nie były w stanie konkurować z tak niskimi cenami hurtowymi. Właściwie jedyne moce konwencjonalne oddawane w ostatnich latach do eksploatacji to te, których budowa została rozpoczęta wiele lat wcześniej, w zupełnie innych warunkach rynkowych. To, że w Polsce buduje się kilka bloków, to głównie wynik decyzji politycznych, tzn. postawienie na samowystarczalność oraz bezpieczeństwo naszego systemu – wyjaśnia Konrad Purchała.

Wszyscy zatem korzystają z niemieckiej energii elektrycznej z OZE. Niemcy zaś deklarują, że będą dążyć, aby jeszcze większa część produkcji prądu pochodziła ze źródeł odnawialnych.

Uważam, że pełne przestawienie danego kraju na produkcję energii tylko i wyłącznie ze źródeł odnawialnych nie jest obecnie technicznie możliwe. Nie jest prawdą, że „zawsze gdzieś wieje”. Bywały już długie okresy czasu, kiedy generacji ze źródeł wiatrowych właściwie nie było. Żeby zaspokoić zapotrzebowanie takiej gospodarki, jak niemiecka na energię z OZE należałoby zbudować instalacje odnawialne o mocy 4-5-krotnie większej niż wynosi popyt ze strony gospodarki i społeczeństwa, zabezpieczając się dodatkowo ogromnymi magazynami energii na wypadek gorszej pogody. To przy obecnym rozwoju technologii magazynowania jest całkowicie nierealne. Oczywiście, są kraje, jak choćby Dania, które deklarują, że przestawią się na OZE, ale faktycznie oznacza to, że w przypadku niedoboru produkcji liczą na pomoc ze strony sąsiadów. Dania, jako mały kraj może sobie na to pozwolić, ponieważ import może łatwo stanowić istotną część wymaganej energii. Jeśli chodzi o technologię magazynowania energii, to ona oczywiście istnieje, ale nie możemy mówić o skali wymaganej przez energetykę zawodową. Magazynowanie energii elektrycznej w energetyce zawodowej to elektrownie szczytowo-pompowe, rzeki z tamami, itd., więc tu jesteśmy ograniczeni warunkami geograficznymi, nie mówiąc już kosztach takich inwestycji. Obecnie nie da się zatem zbudować systemu energetycznego bez istotnego udziału elektrowni konwencjonalnych: jądrowych, węglowych czy gazowych – mówi Konrad Purchała

Tytuł

1. Przygotowano i przeprowadzono szczyt państw NATO w Warszawie, który stał się ogromnym sukcesem zarówno pod względem organizacyjnym, logistycznym, jak i politycznym. Podczas lipcowych obrad przywódców najważniejszych państw świata podjęto historyczną decyzję o stacjonowaniu wojsk sojuszniczych na terenie krajów Europy Wschodniej i Środkowej. Polska stała się tym samym pełnoprawnym członkiem NATO, nie tylko z nazwy. Zawarto też porozumienie z USA o stacjonowaniu w Polsce ciężkiej brygady pancernej i jednostki lotniczej. W sumie w Polsce będzie stacjonować 7 tysięcy żołnierzy USA i NATO;

2. Utworzono Wojska Obrony Terytorialnej, które stanowić będą piąty rodzaj Sił Zbrojnych RP (według danych sondażowych blisko 50% Polaków chce powstania Wojsk Obrony Terytorialnej, a resort obrony odnotował już ponad 10 tysięcy gotowych do wstąpienia do obrony terytorialnej). Środki wydane na sprzęt i uzbrojenie dla WOTwydatnie podniosą wartość bojową całej polskiej armii;

3. Ogromnym sukcesem było międzynarodowe ćwiczenie pk. ANAKONDA, w którym wzięło udział ponad 30 000 żołnierzy, w tym ok. 2000 żołnierzy amerykańskich. To oni, w ramach przegrupowania, przeprowadzili pod Toruniem największy od czasów II wojny światowej desant na terenie Europy;

4. Zniesiono limity dotychczasowego ograniczenia czasowego (do 12 lat) wymiaru służby szeregowych zawodowych, dzięki czemu armia będzie mogła nadal korzystać z ich doświadczenia i umiejętności;

5. W korpusie oficerów i podoficerów zniesiono obowiązujące do tej pory limity awansowe. Przez lata ograniczenia te blokowały możliwość rozwijania się i zajmowania wyższych stanowisk, zwłaszcza oficerom młodszym i podoficerom, posiadającym unikatowe kwalifikacje;

6. Poprawiła się sytuacja osób zatrudnionych w resorcie obrony (podwyżki dla żołnierzy i dla pracowników wojska, których uposażenia były zamrożone od 8 lat);

7. Zapoczątkowano reformę wyższego szkolnictwa wojskowego, powołano Akademię Sztuki Wojennej i nowie kierownictwa szkół oficerskich we Wrocławiu i w Dęblinie;

8. Mianowano 21 nowych generałów, a większość zasadniczych jednostek wojskowych otrzymało nowych dowódców;

9. W pełni zrealizowano przewidziany na bieżący rok plan modernizacji polskiej armii, w tym utrzymanie budżetu na poziomie 2% PKB, liczonych według metodologii natowskiej (w okresie rządu PO i PSL poziom finansowania potrzeb obronnych zawierał się w przedziale 1,69 proc. do 1,93 proc. PKB). Zakupiono armatohaubice, moździerze, systemy rakietowe krótkiego zasięgu. Zakupiono samoloty dla VIP-ów, czego nie potrafiono dokonać przez ostatnie 8 lat. Wystąpiono do USA z zamówieniem na system obrony rakietowej „Patriot” i rozpisano przetarg na śmigłowce dla sił specjalnych oraz do zwalczania zagrożeń na morzu;

10. Dokonano **Strategicznego Przeglądu Obronnego; przygotowano jednolity system kierowania armią. Do końca roku MON przyśle Rządowi RP projekt ustawy o nowym systemie dowodzenia i kierowania SZ RP, zastępując dysfunkcjonalną strukturę stworzoną przez PO i Bronisława Komorowskiego;

11. Skierowano do prokuratury kilkaset zawiadomień o przestępstwie na szkodę bezpieczeństwa państwa i SZ RP, w tym korupcyjnych i związanych z działaniem na rzecz obcych służb specjalnych.

Szef MON Antoni Macierewicz to pierwszy minister, który zrealizował w pełni Plan Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych RP.

NASZ WYWIAD. Dr Hanna Karp: „Ludzie dawnego systemu budują żywe tarcze z ludzi młodych, wykorzystując w tym celu także siłę mediów komercyjnych”

NASZ WYWIAD. Dr Hanna Karp: „Ludzie dawnego systemu budują żywe tarcze z ludzi młodych, wykorzystując w tym celu także siłę mediów komercyjnych”

 

— mówiła w rozmowie z portalem wPolityce.pl dr Hanna Karp, medioznawca.

wPolityce.pl: Opozycja od kilku dni codziennie organizuje protesty przeciwko zmianom w sądownictwie, są one efektowne np. poprzez „Łańcuchy światła”. Wczoraj nawet udało się zgromadzić dużą grupę młodych ludzi, czego nie udawało się zrobić chociażby na manifestacjach KOD-u. Dlaczego według Pani tak się stało?

Dr Hanna Karp: Obserwujemy akcję jedną z rodzaju tych, zapowiadanych m.in. przez dziennikarza Gazety Wyborczej Seweryna Blumsztajna na antenie TVN24. Blumsztein mówił o tzw. „cityngu”, chodzi tu o wszelkiego rodzaju akcje oporu na terenie wielkich miast. W tej chwili obserwujemy coraz więcej młodych ludzi, którzy w tym uczestniczą. Dlaczego tak się dzieje? Podczas wczorajszego protestu pod Pałacem Prezydenckim zebrani skandowali m.in. hasło „precz z komuną”. Część młodych jest przekonana, że występuje przeciwko czemuś, co w jakiś sposób przypomina czasy komunizmu w Polsce. Wierzą, że chodzi o ten rodzaj łamania praw i wolności, co wówczas. Wczorajsza manifestacja miała młodych upewnić w tym wrażeniu, w tym celu służył na przykład występ Doroty Stalińskiej i wykonanie utworu Jacka Kaczmarskiego „Mury runą”. Ale powiedzmy sobie szczerze ten występ przypominał żałosną groteskę. Na scenie brylowały młode kobiety i młode twarze, to także nowa odsłona buntu przeciw „kaczyzmowi”. Już nie KOD i nieporadny Mateusz Kijowski, ale nowa krew.

Czyli wydaje się Pani, że te młode osoby są zmanipulowane przez polityków?

Akurat ci aktywiści doskonale wiedzą, w czym uczestniczą, natomiast politycy jak zwykle cynicznie, sięgają po młodych jako po mięso armatnie, tak było za komuny, tak jest i teraz. Ułatwiają to media informacyjne wielkich zachodnich koncernów, prowadzące w Polsce swoją działalność. To z nich płyną nieustanne komentarze, o tym, że w Polsce dokonuje się przewrót i trwa zamach na demokrację. To, że młodzi dają tak się podprowadzać, to jest po pierwsze wynik ich ignorancji historycznej, ich braku wiedzy, a po drugie rezultat notorycznego oddziaływania mediów na młodych ,którzy nie potrafią konfrontować się z rzeczywistością. Mało interesują się polityką, są podatni na tanie komercyjne polityczne chwyty; biorą za dobrą monetę przekazy płynące z wielkich stacji komercyjnych, naiwnie je przyjmują i utożsamiają się z nimi. Nie mają dostatecznej wiedzy historycznej. Tak mści się, niestety, skandaliczny brak podstawowej edukacji historycznej z najnowszej historii Polski.

Postkomuniści bronią resztek swojej władzy, używając w tym celu atrakcyjnej atrapy wykreowanej z młodych twarzy. W czasach komunizmu w Polsce także aktywnie przychodziły z pomocą w strategicznych momentach Komitetowi Centralnemu przybudówki młodych aktywistów – różne Związki Walki Młodych i Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.

Dzisiejszy gest Jana Rulewskiego w Senacie, który przyszedł na obrady w stroju więźnia z zakładu karnego z białą różą był wyraźnym sygnałem w stronę młodych. Rulewski utwierdzał ich w błędnym myśleniu, że stają po stronie, która w okresie PRL-u walczyła z władzą komunistyczną.

Te metody orwellowskiego odwracania rzeczywistości będą się nasilać, to rodzaj maskarady i wszystkiego na opak. Ludzie dawnego systemu budują żywe tarcze i własne osłony z ludzi młodych, wykorzystując w tym celu także siłę mediów komercyjnych. Z tych stacji płynie nieustanny przekaz o rodzącym się w Polsce załamaniu demokracji, co jest przecież kłamstwem i dezinformacją, godzącą w bezpieczeństwo informacyjne kraju.

Czy media komercyjne to najważniejsze narzędzia w rękach ludzi dawnego układu, przy pomocy których mogą wpływać m.in. na młodych ludzi?

Oligarchowie medialni z Zachodu przybyli do Polski, aby robić biznes, ale w  momentach strategicznych jak choćby ten, bronią systemu, który przede wszystkim im służy, a który im zbudowała i osadziła na głębokich fundamentach Platforma Obywatelska i rząd Donalda Tuska. Informacyjne media komercyjne były i są w dalszym ciągu parasolem ochronnym tego całej polityczno-medialnej patologii. Media, o których mówimy dodatkowo rzeźbiły i dalej kreują umysły także młodych ludzi, którzy od lat poddani są bardzo agresywnej medialnej wojnie hybrydowej. Oprócz pierwszej klasy specjalistów z Zachodu uczestniczą w tym propagandyści z czasów PRL. To smutne, że młodzi są tak bezbronni wobec tej tak agresywnej inwazji i nawet nie zdają sobie z tego sprawy.

Dlatego młodzi ludzie, mający naturalną potrzebę partycypacji w manifestacjach powinni dokładnie zwracać uwagę na to, w jakiego rodzaju protestach biorą udział i przeciwko czemu protestują, za czym są. Czy za ich protestami nie stoją ludzie starych służb, którzy niszczyli ich dziadów i ojców, a dziś chcą decydować o ich przyszłości – bez ich wiedzy i zgody.

Czy w związku z tymi działaniami uważa Pani, że tak jak z repolonizacją banków, tak powinno dojść do repolonizacji mediów?

Nawet gdyby to w tej chwili natychmiast, zrealizowano, to nie dałoby szybkich efektów, dlatego że oddziaływanie medialne, zmiana świadomości wymaga czasu i jest obliczone na działanie długofalowe. Podobnie jest z uświadamianiem historycznym. Jeżeli człowieka odzwyczaja się od klasycznego czytania, od samokształcenia, wyrabiania szlachetnych kulturowych nawyków, sięgania po dobrą książkę, pójście do opery, czy teatru to ta postawa utrwala się i zmiana takich postaw jest czasem niemal nie do odwrócenia